środa, 28 stycznia 2015

Co się dzieje, kiedy żyje pokolenie?

Jakie jest nasze pokolenie? Piękni, młodzi... wolni. Jesteśmy pokoleniem idiotów. Nie chcę nikogo urazić, w sumie też jestem w tym pokoleniu. Wodzi się nas za nos słowem 'wolność'. Nie ma wolności. Możesz pojechać za granicę, odwiedzić inny kontynent, wciąż jednak wisi nad nami coś jak gilotyna.
Uwielbiam swój kraj. Z tradycjami, historią, kulturą. Jest piękny. Więc czemu by tego nie zniszczyć? Jak można porównywać Polskę do krajów zachodnich, znając historię?! Jednak wciąż to robimy i odwracamy się od własnej ojczyzny. Politycy tym bardziej. Zapytałam kiedyś taty, dlaczego politycy tyle zarabiają. 'Aby nikt im nie mógł dać łapówki'. Dlaczego mamy polityków, których można przekupić? Dlaczego rządzący odwracają się od ludzi, którzy ich wybrali? I czy my już tego nie znamy? Demokracja szlachedzka wyniszczyła Polskę, ale my nic z tego nie wyciągnęliśmy. Historia kołem się toczy. Jesteśmy idiotami, którzy tylko patrzą na ten obrót.
Pozwalamy sobie innym wchodzić nam na głowę i jesteśmy z tego dumni. Sami wyniszczamy nasz kraj, odrzucamy tradycje, aby być 'nowoczesnym'. Uch, czy tego też nie było? 
Aż wreszcie sami nie wiemy co robić. Uczymy się tępo, aby tylko mieć pracę, a jak jej nie ma - wyjechać. Coraz mniej jest ludzi, dla których praca jest przyjemnością. 'Medycyna sie opłaca, ludzie zawsze chorują' 'Przemysł high-tech się teraz liczy, idź w to!' 'Potrzeba podstawowych zawodów, nikt już nie chce naukowców'. Mamy mnóstwo mądrych rad i żadnego sposobu na życie.
Pokolenie, które się zgubiło. Nie mamy wizji na przyszłość, nie mamy kraju, nie mamy niczego. Wtłoczeni w świat patrzymy jak się wszystko obraca i nawet jeśli zdajemy sobie sprawę, że coś jest nie tak, pilnujemy własnego podwórka.
Psycho.

czwartek, 22 stycznia 2015

Co się dzieje, gdy myślę o przyszłości.

Słowem wstępu pragnęłabym zaznaczyć, że to nie tak, że ja nic nie piszę. Mam kilka postów w szkicach, których nie uznałam za wystarczająco dobre lub po prostu, po wylaniu żali, mi przeszło. To nie o to chodzi, aby się żalić, bardziej - przedstawić swój punkt widzenia. I teraz widzę, że odbiegam od tematu.
Skoncentrujmy się na przyszłości ͵͵trwającej", czyli góra tydzień. Jeśli rozłożylibyśmy się na większy okres, prawdopodobnie nie wyszłabym z depresji. Nie, nie jestem beznadziejnym przypadkiem emo, że przyszłość mnie depresjonuje. Brak jakichkowiek planów na przyszłość już tak. 
Wracając, po raz drugi, do tematu. Przyszłość trwająca jest jeszcze bardziej beznadziejna. Jeśli możemy sobie zaplanować, że za pięć lat będziemy milionerami - będzie spoko. Jeśli zaplanujemy sobie, że za pięć dni będziemy milionerami - będzie zgrzytanie zębów. Przyszłość dalsza przynajmniej pozwala nam mieć nadzieję, że będzie lepiej. Nie mówię o uzdrowieniu gospodarki, ale o tym czymś, co nazywamy potocznie marzeniami. Nie mamy marzeń na przyszłość najbliższą, dlatego nie ma ona nadziei. Brzmi jak czarna wizja, jednak są wyjątki. Wyjątki, które ciężko zauważyć. Fakt, że się ich nie widzi wcale nie jest jakąś wielką dysfunkcją. Właściwie to sami sobie odbieramy możliwość posiadania nadziei w jutrze, mówiąc ͵͵to tylko jutro". Najgorsze są jutra niechciane. Ja mam takie, jutro. Chciałaby je przeskoczyć i udawać, że nigdy nie istniało. Jednak gdyby tak spróbować znaleźć w nim coś dobrego? Coś, co sprawi, że będzie to jedno z najważniejszych ͵͵juter"? I tak codziennie,

Wbrew moich własnych oczekiwań, naładowałam się trochę bardziej optymistycznie. Pomijając fakt, że dalej zamiatanie ulic to jak narazie najleszpe co mogę zgarnąc za 10 lat... 

Pisałam na telefonie, bez zasilacza - laptop umarł. 

Psycho.

(muuuszę definitywnie zmienić ten nick...)

piątek, 26 września 2014

Co się dzieje w szkole?

Dzisiaj nie będzie przemyśleń ani żadnych podobnych uniesień natury psychologicznej. Dzisiaj dam upust swojej frustracji.
Jako osoba prawie-skrajnie wyobcowana i z brakiem jakichkolwiek zapędów uspołeczniających, szkoła jest dla mnie dziwnym miejscem. Takim najodleglejszym skrawkiem jakieś zupełnie innej rzeczywistości. Biorąc jeszcze pod uwagę, że liczba uczniów w mojej szkolne nigdy nie spada poniżej 500 (nawet po odejściu klas trzecich) mam już całkowite tłumaczenie takiego stanu rzeczy. Zazwyczaj skupiam się na sobie: przejść z punktu A do punktu B; załatwić sprawy w punkcie C; dotrzeć do punktu D - domu. Jednak, jak łatwo zauważyć, na każdym kroku spotykam kogoś. Taka sytuacja, chociaż stresowa, nie niesie za sobą żadnych konsekwencji, nawet najtyciejszych. Dlaczego więc to wszystko? Niektóre zdarzenia powiększają tyciość do rozmiarów ogromnych. 
Schody. W mojej szkole znajduje się pięć klatek schodowych. Budynek ma dwie kondygnacje+parter i piwnica. A teraz sytuacja, kiedy ktoś nagle sobie przypomina, że idzie w złą stronę. Na schodach. Aby jeszcze spotęgować zamieszanie, wspomniana osoba zaczyna się zastanawiać, gdzie powinna pójść. Na schodach. Dorzućmy te 500 osób. Ach, i 5 minut przerwy.
Korytarze. Oprócz głównych na każdym piętrze, są jeszcze boczne. Klas jest ok. 40. Kolejna sytuacja - korytarz, który ma 4-5m szerokości i uczniowie. Wszędzie uczniowie. Wspomniałam o pięciominutowej przerwie?
Szatnia. Jest skonstruowana nadzwyczajnie prosto - 1 klasa -2 klasa -3 klasa. Korytarz w szatni nie jest już jednak tak szeroki. I teraz kolejne wyobrażenie - wszędzie uczniowie wymieniający buziaczki na przywitanie i dzwonek w tle. A lekcja na ostatnim piętrze.
Czy może być coś bardziej frustrująco-denerwująco-żenujące? Jestem pewna, że tak, jednak na chwilę obecną mam tylko tyle. Szkoła jest naprawdę dziwna.
Psycho.